Tokyo Chiyoda & Ginza (Japonia – dzień III)

Bright new day

Ponad 30 godzinna podróż z domu do hotelu w Tokyo sprawiła, że kiedy poszliśmy spać, to ciężko nam było wstać. Ledwo załapaliśmy się na śniadanie serwowane w hotelu. Posiłek był serwowany w postaci bufetu szwedzkiego, chociaż nie zachwycał różnorodnością. Do wyboru była zupa miso, jajecznica, sałatka z dressingiem, kotleciki mięsne, parówki, różnego rodzaju pieczywo, tosty wraz z dodatkami i napoje z kawą na czele. Pomimo wypicia jednej kawy, postanowiliśmy wziąć sobie dodatkowe na drogę – liczyliśmy, że pozwoli nam się wyrwać z ogólnego zmęczenia, jakie nadal nam doskwierało po podróży. Hotel udostępniał kubki na wynos, więc skorzystaliśmy z oferowanej możliwości.

20170812_070556.jpg
Przykładowe śniadanie w hotelu Villa Fontaine Tokyo-Nihombashi Mitsukoshimae

Dziarsko ruszyliśmy w stronę dworca Tokyo Station, gdzie chcieliśmy wymienić Exchange Ordery na JR Pass’y oraz zarezerwować miejscówki na wszystkie zaplanowane przejazdy. W trakcie przejścia do punktu wymiany zdążyliśmy wypić kawy i chcieliśmy pozbyć się kubeczków. Jakie wielkie zdziwienie nas ogarnęło, gdy na prawie dwukilometrowej trasie przez centrum gigantycznej metropolii, nie znaleźliśmy ani jednego kosza na śmieci. Gdy dotarliśmy do dworca, sprawdziliśmy szybko w Internecie, dlaczego tak jest. Okazało się, że jest to pokłosie ataku terrorystycznego na tokijskie metro z 1995 roku, kiedy to w trakcie porannego szczytu komunikacyjnego zamachowcy rozpylili w pięciu pociągach bojowy środek trujący sarin, który doprowadził do śmierci 12 osób i zatrucia ponad 5000. Kosze zniknęły i już nigdy nie wróciły na ulice. Mieliśmy więc problem jak się pozbyć śmieci, a przy okazji nauczyliśmy się, że warto mieć ze sobą jakąś siatkę, która będzie służyła za „przechowalnię” do czasu powrotu do hotelu, bądź znalezienia jakiegoś kosza.

Będąc na dworcu po chwili udało nam się zlokalizować punkt, gdzie wymieniliśmy Exchange Order’y na JR Pass’y. Operacja zajęła kilkanaście minut – potrzebna była weryfikacja naszych danych oraz paszportów, jednak nie było żadnych problemów – po chwili staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami przepustek pozwalających poruszać się kolejami „za darmo” po prawie całej Japonii. Następnie przeszliśmy do kasy biletowej, gdzie chcieliśmy dokonać rezerwacji miejsc. I tutaj zbawieniem okazała się nowoczesna technologia. Pomimo lokalizacji punktu w głównym punkcie komunikacyjnym Tokyo, kasjerka ni w ząb nie znała języka angielskiego – a nawet jeśli coś rozumiała, to sama odpowiadała nam wyłącznie po japońsku. Całe szczęście, że zawczasu wydrukowałem dokładną listę przejazdów. Sprawdziliśmy, że rezerwacja miejsca to po japońsku „shitei-seki” i z połączenia tych dwóch mocy otrzymaliśmy prawie wszystkie upragnione miejscówki. W przypadku dwóch połączeń, które mieliśmy mieć w ciągu najbliższych kilku dni, okazało się, że są „no seat” na wybrane shinkanseny. Postanowiliśmy więc zaryzykować i skorzystać z przejazdu bez rezerwacji (co nam się udało). Przy okazji zapytaliśmy się pani kasjerki o najbliższy kosz na śmieci, bo nadal taszczyliśmy ze sobą kubki po kawie. Tutaj również musieliśmy się chwilę nagimnastykować by znaleźć dobre tłumaczenie na kosz na śmieci („gomibako”). Pani się uśmiechnęła i zabrała od nas kubki. Uff, wolność!

DSC_0001.JPG
Tokyo Station od ładniejszej strony 🙂

Ogrody Chiyody

Stację kolejową opuściliśmy północnym wyjściem. Z racji dosyć intensywnego słońca postanowiliśmy wpierw wybrać się do konbini w celu nabycia kremu z mocnym filtrem UV (ostatecznie kupiliśmy taki, co również był przeciwko insektom i sprawdził się rewelacyjnie!) oraz zaopatrzyć się w chłodne napoje, bo przejście tych kilku kilometrów okupiliśmy wielkim wysiłkiem. Od razu powiem, że nie warto kupować zbyt dużo zimnych napojów, bo zdążą się nagrzać, nim do nich sięgniemy. Po krótkim shoppingu ruszyliśmy dalej w stronę Wschodnich Ogrodów Pałacu Imperialnego, które są udostępnione do zwiedzania. Po drodze przeszliśmy przez Wadakura Fountain Park, który jak sama nazwa wskazuje, zawiera fontanny. Pierwszą z nich możecie podziwiać na obrazku wyróżniającym, natomiast druga znajduje się poniżej. Ogólnie pomimo ogromnej gęstości zabudowy miejskiej oraz dużej wysokości poszczególnych budynków, to Japończycy zawsze znajdą miejsce na zieleń, która pozwoli na chwilę oderwać się od rzeczywistości i zrelaksować w cieniu drzew.

DSC_0020.JPG
Fontanna w Wadakura Fountain Park

Około 13-nastej w końcu dotarliśmy do pierwszego istotnego punktu dzisiejszego programu – do Wschodnich Ogrodów Pałacu Imperialnego. Przed wejściem na teren zostaliśmy przeszukani przez policję, czy nie wnosimy jakiś zakazanych przedmiotów – w końcu będziemy w odległości ponad kilometra od cesarza Akihito!

DSC_0035.JPG
Wejście do Wschodnich Ogrodów Pałacu Imperialnego przez Bramę Otemon

Kiedy znaleźliśmy się na terenie ogrodów, to uderzył nas ich rozmiar. Wszystko było po prostu ogromne. Jednak nie ma się co dziwić, wszakże jest to reprezentacyjna część posiadłości cesarskiej. W przeszłości tereny ogrodu były kolejnymi liniami obrony zamku – naprawdę widoki są imponujące.  Niedaleko od wejścia znajduje się muzeum cesarskich pamiątek/”skarbów”. Zawiera ono pamiątkowe przedmioty wytworzone z okazji cesarskich uroczystości (np. urodzenia, czy ślubu), które zawierają herb członka rodzinny cesarskiej, którego dotyczą. Niektóre pamiątki są datowane na XIX wiek. Widać również, jak jakość ich wykonania różniła się w zależności od sytuacji gospodarczej kraju. Niestety robienie zdjęć było zakazane, więc nie jestem w stanie pokazać wam chociaż części kolekcji.

Następnie ruszyliśmy poprzez niewielki las bambusowy w stronę Ogrodu Ninomaru, który wygląda jak klasyczny (w naszym europejskim mniemaniu) ogród japoński. Zawierał wiele zadbanych roślin i krzewów (nie jest botanikiem, więc nie powiem wam co dokładnie), a wszystko skupiało się wokół całkiem sporego stawu, przez który dało się „przejść”.

DSC_0113.JPG
Ogród Ninomaru

Po długiej sesji zdjęciowej w Ogrodzie Ninomaru skierowaliśmy się w stronę ruin zamku z okresu Edo. Pogoda oczywiście ostro dawała się we znaki. Temperatura około 40 °C w cieniu i wysoka wilgotność powietrza, do której się jeszcze nie przyzwyczailiśmy. Weszliśmy na ruiny zamku, szybko zrobiliśmy zdjęcie na miejsce, gdzie obecnie jest park, a kiedyś był Honmaru Goten (wewnętrzny krąg obronny zamku) i przemieściliśmy się do „rest house”.

DSC_0257.JPG
Okolice zamku z okresu Edo

„Rest house” to nic innego jak budynek, w którym mogą usiąść strudzeni wędrowcy i schłodzić się dzięki obecnej tam klimatyzacji. Dodatkowo często w takich miejscach znajdują się automaty z zimnymi napojami, czy niewielki sklepik. Na większych otwartych przestrzeniach takich przystanków jest dużo, dzięki czemu jakoś da się złapać chwilę wytchnienia w trakcie nierównej walki z klimatem japońskich wysp.

DSC_0265.JPG
W rest house’ie znajdowała się makieta starego zamku

Kolejnym punktem zwiedzania były Ogrody Zewnętrzne. By się do nich dostać musieliśmy przejść całą przebytą do tej pory trasę i na zewnątrz drugie tyle. Pomimo dużej bliskości Ogrodów Wschodnich od Zewnętrznych, nie ma bezpośredniego przejścia między nimi. To znaczy jest, ale niedostępne dla ogółu. Przemęczyliśmy się i dotarliśmy pod kamienny most Seimon, który prowadzi do rezydencji cesarza. Brama na końcu mostu była strzeżona przez strażników, a na jego początku znajdowała się zapora uniemożliwiająca wejście nań turystom.

DSC_0333.JPG
Kamienny most Seimon i strzeżona brama wjazdowa na posiadłość cesarską

Z miejsca, gdzie mogliśmy przebywać widać było żelazny most, którego przekroczenie wprowadzało nas na tereny rezydencji cesarza. Co ciekawe też jest nazywany mostem Seimon. Zobaczyliśmy, co mogliśmy, i kontynuowaliśmy nasze zwiedzanie w kierunku dzielnicy Ginza.

DSC_0324.JPG
Żelazny most Seimon prowadzący do rezydencji cesarskiej

Sklepy Ginzy

Ginza, dzielnica drogich sklepów. Swoją obecność zaznaczają tutaj takie marki jak Louis Vuitton, Bulgari, Giorgio Armani, Tiffany & Co, czy Cartier. Wszechogarniający przepych na wystawach, tłumy dobrze ubranych ludzi chodzących z masą torebek zakupowych znanych marek. Raj na Ziemi dla zakupoholików.

20170808_100210.jpg
Ruchliwe ulice Ginzy

Masa restauracji, sklepów tematycznych, centrów handlowych, kin. Oczywiście nie mogło zabraknąć sklepu z gadżetami związanymi z Hello Kitty. A było tam wszystko. Od przypinek, figurek, poprzez ubrania i bieliznę, po torebki, przedmioty codziennego użytku oraz AGD. Podobnych lokacji z innymi markami było mnóstwo. Jak chociażby sklepy z gadżetami z postaciami z filmów studia Ghibli.

DSC_0383.JPG
Sklep w całości poświęcony Hello Kitty 😉

Pomimo niesamowitego bogactwa sklepów i ich inwentarza, znalazło się również miejsce na małe, niepozorne jednoosobowe knajpki, w których goście siedzą jakby na ulicy skierowani w stronę lady, za którą kucharz szykuje dla nich różnej maści smakołyki. Rodzaj street food’u, który często jest obecny w mangach i anime.

DSC_0376.JPG
Uliczne knajpki w Ginzie

Oczywiście natrafiliśmy również na markowy sklep z Kit Kat’ami, gdzie mają kilkadziesiąt różnych smaków tych popularnych batonów. Jabłkowe, bananowe, kawowe, melonowe, o smaku matchy, syropu klonowego, creme brulee, serowe, batatowe, o smaku soli kamiennej, sake, słony karmel, truskawkowe, warzywne, wasabi, arbuzowe i wiele, wiele innych. I to wszystko w jednym miejscu. Kto by chciał się tam wybrać?

DSC_0393.JPG
Tego miejsca chyba nie trzeba nikomu przedstawiać 🙂

Po ciężkim dniu warto coś zjeść

Z Ginzy ruszyliśmy bezpośrednio w stronę naszego hotelu. Po drodze minęliśmy wiele kanałów wodnych, nad którymi górowały drogi. W Tokyo jest niesamowicie gęsta zabudowa, więc każdy kawałek dostępnej przestrzeni jest wykorzystany. Nawet przestrzeń nad kanałami, która na ogół jest wypełniona drogami. Nic się u nich nie marnuje.

DSC_0399.JPG
W Tokyo wykorzystuje się każdą dostępną przestrzeń

Słyszeliśmy, że gotowe obiady w konbini są bardzo smaczne. Z tego też powodu postanowiliśmy ich spróbować. Wybór w sklepie był ogromny. W końcu zdecydowaliśmy się na zestawy zawierające smażone mięso w panierce, omlet i ryż. Najczęstsza cena, jaka przewija się wśród takich zestawów to około ¥400 – ¥500 (około 15 zł). W konbini przy zakupie pytają się, czy chcemy by nam od razu odgrzali wybrane danie. Często znajdują się tam też stoliki, przy których można spożyć nabyte jedzenie. My zabraliśmy zakupy ze sobą do hotelu, gdyż widzieliśmy, że w części ogólnodostępnej znajduje się mikrofalówka. Dodatkowo kupiliśmy onigiri, mały zestaw maki oraz trochę łakoci i napojów. W szczególności polecam lemon cream soda – po prostu zakochałem się w tym smaku 😉 Obiad, jak na kupny, był bardzo dobry i sycący – tak więc będąc w Japonii nie bójcie się stołować w konbini. Po posiłku poszliśmy spać, bo jutro czekał nas pierwszy cały dzień zwiedzania Tokyo.

20170808_181200.jpg
Obiad wprost z konbini

Koniec dnia III

Pomimo dosyć ograniczonego czasu z powodu „odsypiania” podróży i konieczności odbioru JR Pass’ów, to i tak udało nam się sporo zobaczyć, pomimo przemieszczania się wyłącznie na nogach. Co zresztą odczuliśmy kolejnego dnia. Istotne jest, by na zwiedzanie wybrać dobre i sprawdzone obuwie, które przy okazji zapewni naszym stopom odpowiednią wentylację. Ja eksperymentowałem przez kilka dni między sandałami, tenisówkami i „adidasami”, lecz w końcu pozostałem przy sandałach, które zapewniały mi największy komfort.

Następnym razem opowiem wam o zwiedzaniu świątyni Senso-ji w dzielnicy Asakusa, rejsie po rzecze Sumida oraz Odaibie – sztucznej wyspie, na której znajduje się mnóstwo  nowoczesnych miejsc rozrywkowo-zakupowych i gigantyczny Gundam 😉 Jak zawsze czekam na wasze komentarze i sugestie!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *