Konnichiwa Nihon (Japonia – dzień II)

Na ostatniej prostej

Po długim oczekiwaniu w końcu zasiedliśmy w fotelach samolotu, który miał nas zabrać do Japonii. Był to Boeing 777-300ER również należący do Qatar Airways (ceny przelotów z przesiadką w krajach arabskich są naprawdę atrakcyjne). Kolejny raz zarezerwowaliśmy miejsca od okna, jednak tym razem układ siedzeń w rzędzie był 3-4-3 (w A330-300 było to 2-4-2). Spowodowało to, że po naszej prawej było jedno miejsce wolne, które na nasze nieszczęście zostało zajęte. Los się do nas uśmiechnął tuż po starcie, gdyż nasz współpasażer zauważył, że obok jest niemal cały rząd wolny i się przesiadł za zgodą stewardessy. Dzięki temu przez całą podróż mieliśmy do dyspozycji trzy siedzenia.

Niedługo po uzyskaniu dodatkowej przestrzeni kolejny raz otrzymaliśmy menu dań, jakie będzie serwowała podniebna kuchnia. Tym razem czekały nas już dwa posiłki, dodatkowe przekąski oraz napoje – wszakże podróż miała być dwa razy dłuższa niż poprzedni lot.

20180617_232320.jpg
Menu na pokładzie Qatar Airways na trasie Doha – Tokio

Chcieliśmy się załapać na japoński zestaw, jednak nim stewardessa doszła do nas, to wszystkie zeszły. Do wyboru został albo kurczak w sosie barbecue, albo makaron z pomidorowo-oliwkowym sosie. Wybraliśmy z małżonką dwa różne dania, by móc je pokosztować (wiadomo kto które ;)). Pomimo tego, że posiłki są przygotowywane w skali „masowej” oraz są odgrzewane na pokładzie samolotu, to muszę przyznać, że smakowały naprawdę nieźle. Aż ślinka cieknie na myśl o tym, co było serwowane w wyższych klasach podróży.

20170807_043421.jpg
Qatar Airways – posiłek z makaronem w sosie pomidorowo-oliwkowym

Po spałaszowaniu jedzenia dostaliśmy do wypełnienia formularze wizowe. Każdy turysta ubiega się o japońską wizę turystyczną przy wjeździe do kraju. W tym celu musi wypełnić formularz, gdzie jesteśmy pytani o to kim jesteśmy, gdzie mieszkamy, co robimy, w jakim celu jedziemy do Japonii, gdzie będziemy tam mieszkać, jaki mamy plan pobytu oraz musimy oświadczyć, że mamy wystarczająco środków pieniężnych by w całości opłacić nasz pobyt.

Po wypełnieniu dokumentów ponownie dopadło nas zmęczenie. Przy tak długim locie wiadome było, że pasażerowie większość podróży prześpią. Dlatego na każdego na jego miejscu czekała paczuszka zawierająca koc, szczoteczkę do zębów z pastą, zatyczki do uszu, zasłonkę na oczy oraz kapcie (!). Opatuliliśmy się kocami, rozłożyliśmy fotele, jak i wszyscy, pogrążyliśmy się w głębokim śnie.

Przebudziliśmy się może dwie, trzy godziny przed lądowanie. Pora przyszła na kolejny posiłek – śniadanie. Tym razem do wyboru była smażona ryba z miso i sosem sojowym oraz cynamonowy pudding. Znowu wybraliśmy oba dania. I ponownie bardzo nam smakowały.

20170807_114044.jpg
Qatar Airways – posiłek z cynamonowym puddingiem

Obejrzeliśmy ostatni film przed lądowaniem, a kiedy kres podróży zaczął się zbliżać wielkimi krokami, to siedzieliśmy jak na szpilkach z oczami wlepionymi w osobiste ekrany pokazujące postęp podróży. I to, że z każdą sekundą byliśmy coraz bliżej celu.

20170807_124805.jpg
Już tak bliziutko! 😉

Orzeł wylądował

I w końcu się stało 🙂 Wylądowaliśmy na japońskiej ziemi po 19. Wyszliśmy korytarzami z samolotu i ruszyliśmy w stronę odprawy celno-paszportowej. Po drodze minęliśmy tablicę zawierającą powitania w wielu językach – niestety polskiego nie uświadczyliśmy.

Kolejka do odprawy nie była duża, gdyż wiele osób dopiero teraz wypełniało formularze wizowe. Po kolei podeszliśmy do kontroli, podaliśmy paszporty i wniosek oraz mieliśmy zrobione „pamiątkowe” zdjęcia do dokumentów wizowych. Natomiast w paszporcie pojawiły nam się zezwolenia na wjazd na terytorium kraju jako tymczasowi goście na okres 90 dni.

20180618_224633.jpg
Japońska wiza turystyczna

Odebraliśmy bagaże, które jakoś przetrwały podróż przez pół świata (chociaż jednej walizce oberwało się całkiem mocno), a następnie wyszliśmy ze strefy bezpieczeństwa. Oczom ujawnił nam się wielonarodościowy tłum ludzi pędzących w różnych kierunkach. Podeszliśmy do kiosku, by kupić wodę. Kasjerka obsłużyła nas z wielkim uśmiechem i witała w Japonii. Za napoje wyszło do zapłaty około ¥200, a mieliśmy jedynie banknoty o nominałach ¥10 000 (innych wartości w kantorze w Polsce nie mieli). Nie było najmniejszego problemu z zapłatą, a bardzo często u nas w kraju ludzie kręcą głową jak chce się zapłacić „wysokim” banknotem za niewielkie zakupy.

Następnie poszliśmy na stanowisko pocztowe, by odebrać wcześniej zamówiony modem LTE (o którym możecie więcej przeczytać tutaj). Wszystko przebiegło szybko i sprawnie – otrzymaliśmy urządzenie, które gwarantowało nam komunikację ze światem 😉 Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy wymieniać JR Pass Exchange Order’y (więcej o nich znajdziecie tutaj), lecz uznaliśmy, że nie są nam teraz potrzebne oraz nie wiedzieliśmy ile czasu to zajmie. Zamiast tego udaliśmy do kasy sprzedażowej, gdzie nabyliśmy bilety na autobus z Narity do centrum Tokyo, a dokładnie do głównej stacji kolejowej, z której mieliśmy około 1,7 km piechotą do hotelu. Cała ta przyjemność kosztowała nas 1000¥ od łebka.

Wyszliśmy z budynku terminalu by dostać się na przystanek znajdujący się na zewnątrz. I tutaj po raz pierwszy poczuliśmy coś, na co nie byliśmy gotowi. Na dworze było już ciemno (po 21), lecz temperatura była nieziemsko wysoka. Dodatkowo ciężko było złapać oddech z powodu horrendalnej wilgotności powietrza. Od razu zaczęliśmy się gwałtownie pocić (w szczególności ja). Przez cały pobyt doskwierały nam te warunki klimatyczne, dlatego odradzamy wyjazd do Japonii w terminach zbieżnych z naszym pobytem. Druga rzecz, która nas niezwykle zaskoczyła, to system kolejkowy, gdzie wszyscy grzecznie stali, jeden po drugim, w oczekiwaniu na przyjazd środka lokomocji. Zgodnie z namalowanymi na chodniku liniami. Zero przepychanek, czy kombinowania. Po wejściu do autobusu poczuliśmy cudowną klimatyzację. W trakcie około godzinnego przejazdu głównie przyglądaliśmy się widokom za oknem (chociaż padał deszcz). Próbowałem również uruchomić modem, co nie było skomplikowane.

Ohayo Tokyo

Kiedy wyszliśmy z autobusu, ponownie poczuliśmy temperaturę i wilgotność powietrza. Zabraliśmy wszystkie swoje klamoty i ruszyliśmy w stronę hotelu. Po drodze zahaczyliśmy o konbini 7-Eleven (całodobowe sklepy a’la Żabka), gdzie zakupiliśmy kolację w formie ryżowych kanapek onigiri. Pomimo nawigacji trochę pobłądziliśmy, jednak wykończeni wreszcie dotarliśmy do miejsca naszego spoczynku.

20170807_152701.jpg
Jedno z pierwszych zdjęć z Tokyo

Jako naszą bazę noclegową w Tokyo wybraliśmy hotel Hotel Villa Fontaine Tokyo-Nihombashi Mitsukoshimae. Był w miarę blisko głównego dworca kolejowego (~1.7 km od Tokyo Station) i w rozsądnej cenie. Za 5 dniowy pobyt dla dwóch osób z bufetem śniadaniowym zapłaciliśmy ¥50 633 (1692 zł). Po wejściu do hotelu ponownie poczuliśmy przyjemny chłód klimatyzacji. W miarę szybko załatwiliśmy sprawy związane z uzyskaniem kluczy/karty do pokoju. Wzięliśmy kilka „gadżetów” kąpielowo-pielęgnacyjnych (sól do kąpieli, bomby do kąpieli, kosmetyki, maszynki do golenia etc.), które były udostępnione na sporych rozmiarów regale.

Gdy weszliśmy do pokoju, naszym oczom ukazało się niewielkie, acz ładne pomieszczenie. Na łóżku czekały na nas złożone pidżamy. Łazienka nie zachwycała rozmiarami – była w formie wstawionego do pomieszczenia „kontenera”, gdzie mieściła się tylko jedna osoba. Oczywiście kibelek w pełnym japońskim stylu z różnego rodzaju udogodnieniami 🙂

20170807_160704.jpg
Hotel Villa Fontaine Tokyo-Nihombashi Mitsukoshimae – łóżko w pokoju 2 osobowym
20170807_162057.jpg
Hotel Villa Fontaine Tokyo-Nihombashi Mitsukoshimae – łazienka
20170807_160650.jpg
Hotel Villa Fontaine Tokyo-Nihombashi Mitsukoshimae – hol z naszymi bagażami

Kiedy trochę ochłonęliśmy po marszu przez miasto i udokumentowaliśmy wygląd pokoju, to wzięliśmy się za pałaszowanie kolacji, na którą mieliśmy onigiri (nie pamiętam z jakim nadzieniem oraz na deser czekoladowe kulki zawierające ciasteczka o smaku matchy. Do popicia herbata oraz napój z wapnem. Wszystko zjedliśmy ze smakiem, oporządziliśmy się po podróży i poszliśmy spać.

20170807_231127.jpg
Pierwsza kolacja w Japonii w stylu konbini

Koniec dnia II

Pierwszego dnia może nie mieliśmy zbyt wiele styczności z kulturą japońską, jednak przeżyliśmy kilka naszych „pierwszych razów”. Pierwsze zakupy w konbini, pierwszy przejazd japońską komunikacją, pierwsze zderzenie z bezlitosnym klimatem. Pod koniec dnia byliśmy potwornie zmęczeni, jednak równocześnie niesamowicie podekscytowani tym, co przyniesie nam kolejny dzień.

A w opisie kolejnego dnia dowiecie się, czemu w Tokyo nie ma koszy na śmieci, że Japończycy wstydzą się mówić po angielsku, że klimatyzacja jest wszędzie, ogrodów jest mnóstwo, a cesarz ma chyba fajna chatę, bo ogród jest naprawdę super 😉 Jak zwykle czekam na komentarze i pytania, na które z chęcią odpowiem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *