Tabi wa hajimaru (Japonia – dzień I)

Wstaje nowy dzień

W końcu nadszedł długo oczekiwany przez nas dzień 6 sierpnia. Dzień, do którego szykowaliśmy się od kilku miesięcy. Dzień w którym rozpoczniemy naszą podróż poślubną do Japonii. Ostatnia noc w kraju była dla nas nerwowa. Sprawdzaliśmy, czy na pewno wszystko zabraliśmy, czy o niczym istotnym nie zapomnieliśmy. Lekki lęk (na szczęście nieuzasadniony ;)) połączony z dużą dozą ekscytacji spowodowały, że ledwo co zmrużyliśmy oczy. Jednak rankiem nie byliśmy jak zombie – pompowały się w nas duże dawki adrenaliny popychające nas w stronę przygody.

20170806_0713541.jpg
Nasza wyprawka do Japonii

Zebraliśmy wszystkie bagaże w jednym miejscu oraz raz jeszcze sprawdziliśmy, czy wszystko jest. Paszporty są, portfele są, gotówka jest, bilety są, szczoteczki do zębów też. Zamówiliśmy Ubera na lotnisko Chopina i o 7:19 opuściliśmy dom, rozpoczynając przygodę naszego życia.

Panie, sam Chopin by latał, gdyby mógł

Po około półgodzinnej jeździe dotarliśmy na Okęcie. Wylot był planowany na 9:25, więc uznaliśmy, że półtorej godziny powinno nam wystarczyć, w szczególności, że odprawę biletową dokonaliśmy online. Nie musieliśmy stać w gigantycznej kolejce, tylko szybko przeszliśmy fast trackiem, gdzie tylko zrzuciliśmy bagaże główne na taśmę. Z racji, że był to nasz pierwszy lot z przesiadką, to miły Pan z obsługi Qatar Airways poinformował nas, że bagaż będzie bezpośrednio nadany na Naritę – w trakcie przesiadki nie będziemy musieli się o niego martwić. Z bagażami podręcznymi ruszyliśmy w stronę bramek kontroli bezpieczeństwa, którą oczywiście bezproblemowo przeszliśmy. Pozostało nam czekać na rozpoczęcie wchodzenia na pokład. W wolnej chwili pozwiedzaliśmy strefę wolnocłową, by utwierdzić się w przekonaniu, że onegdaj atrakcyjna oferta cenowa zanikła po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Kupiliśmy również najdroższą półlitrową butelkę niegazowanej w życiu płacąc za nią 6 zł. No i dodatkowo musieliśmy okazać nasze bilety, by móc dokonać tego zakupu. Miesiąc po naszej podróży wprowadzono poidełka, które umożliwiają napić się, bądź nalać do butelki darmowej wody pitnej, o czym możemy poczytać tutaj.

Czy leci z nami pilot?

Nie było nam spieszno na pokład. Nikt nas przecież nie podsiądzie, a wizja oczekiwania w długiej kolejce zniechęcała nas do dołączenia do tłumu ludzi czekającego przy bramce. W końcu weszliśmy na pokład Airbusa A330-300. Zarezerwowaliśmy sobie dwa miejsca w rzędzie przy oknie, dzięki czemu mieliśmy pewność, że nikt się do nas nie dosiądzie. Miejsca było dosyć sporo jak na klasę ekonomiczną, nie mogliśmy narzekać, że się nie mieścimy, czy że jest nam niewygodnie.

20170806_0911311.jpg
Ostatnie chwile na polskiej ziemi

Wystartowaliśmy punktualnie, szybko wznosiliśmy się w górę, by po chwili pomniejszające się budynki zniknęły za dosyć nisko zawieszonymi chmurami. To było to, prawdziwy początek przygody. W samolotach latających na tak długich trasach na ogół znajdują się systemy rozrywki pokładowej. Nie inaczej było w tym wypadku.

20170806_0946361.jpg
System pokładowej rozrywki w A330-300 linii Qatar Airways

Każdy pasażer miał przed sobą odchylany ekran wbudowany w poprzedzający fotel oraz przewodowy pilot do sterowania nim. Główną rozrywką był dostęp do sporej biblioteki filmów oraz seriali, w tym i tych, które miały premierę niespełna 3-4 miesiące wcześniej (jak chociażby Strażnicy Galaktyki 2). Kiedy samolot wyrównał lot, zaczęto podawać posiłki. W kieszeni przed każdym znajdowało się menu, z którego można było sobie wybrać, co chce się zjeść. Lista nie była rozbudowana, gdyż składała się z trzech pozycji, jednak byliśmy w stanie wybrać coś, co by nam najbardziej odpowiadało.

20170806_105604.jpg
Posiłek podany nam niedługo po starcie

Dostaliśmy posiłek składający się z przystawki w formie sałatki warzywnej z kaszą, dania głównego zawierającego wołowinę w cebulowym sosie z marchewką i groszkiem oraz puree ziemniaczany oraz na deser ciastko jagodowe z kremem. Dodatkowo dostaliśmy mini kajzerkę, wodę w zapieczętowanym kubku (w trakcie lotu należy dużo pić, gdyż organizm szybko wytraca płyny przez niską wilgotność powietrza i zmianę ciśnienia) oraz Tiki Takę – polską czekoladkę od Wedla. Oczywiście mogliśmy zamawiać nieograniczoną liczbę dodatkowych napojów (woda, soki, cola), także tych alkoholowych (piwo, wino, whisky). Niedługo po skończonym posiłku adrenalina na tyle opadła, że dało się nam we znaki zmęczenie z poprzednich dni, a w szczególności z ostatniej nocy. Krótko mówiąc – zasnęliśmy.

Emirat gazem i ropą płynący

Obudziliśmy się niedługo przed lądowaniem. Przyziemienie było łagodne. Lotnisko Hamad jest rozległe, więc kołowanie do bramki zajęło parę długich minut. Gdy opuściliśmy samolot ruszyliśmy długim korytarzem w stronę strefy tranzytowej. Spacer zajął nam kilkanaście minut, a po drodze mijaliśmy mnóstwo pustych bramek. Widać, że aerodrom otwarty w 2014 roku był budowany z wielkim rozmachem za petrodolary. Jednak statystyki pokazują, że przewija się przez niego niemalże 40 milionów pasażerów rocznie i liczba ta cały czas gwałtownie rośnie.

20170806_160526.jpg
Jedna z dużego grona pustych bramek na lotnisku Hamad

Przeszliśmy kolejną kontrolę bezpieczeństwa oraz odprawę paszportową, po której mogliśmy rozpocząć eksplorację lotniska. Zawczasu sprawdziliśmy, że mając tak długą przesiadkę (10 godzin) możemy skorzystać z bezpłatnego zwiedzania Dohy. W tym celu szybko ruszyliśmy do punktu zapisu, który przyjmował chętnych na wieczorną wycieczkę od godziny 16:00. Byliśmy dosłownie chwilę po otwarciu zapisów, jednak już nie było wolnych miejsc i musieliśmy obejść się smakiem. Niestety nie było możliwości wcześniejszej rezerwacji miejsc. Ostatnio jednak sprawdzałem, że nie ma już darmowego zwiedzania Dohy. Obecnie za wycieczkę płaci się 40 QAR (około 40 zł), jednak można zarezerwować sobie miejsce z wyprzedzeniem. Więcej informacji na ten temat znajdziecie tutaj.

Co można zrobić na lotnisku mając ponad 10 godzin wolnego czasu? Zwiedzać! Przez dłuższą chwilę podziwialiśmy architekturę lotniska oraz przeglądaliśmy asortyment oferowany przez sklepy (drogo!). W centralnym punkcie lotniska znajduje się gigantyczna lampo-rzeźba pluszowego misia wykonana z brązu. Obok niej można było nabyć za około 10 USD los na loterię, w której do wygrania było nowiutkie Lamborghini Huracan.

20170806_205406.jpg
Lampo-rzeźba pluszowego misia z brązu na lotnisku Hamad

Oczekiwanie na kolejny lot zaczęło nam się dłużyć. W międzyczasie zgłodnieliśmy i postanowiliśmy posilić się w Burger Kingu. Za burgera z frytkami i colą (sporą) zapłaciliśmy około 42 QAR od osoby (42 zł) – całkiem sporo, ale co się dziwić, skoro kraj jest taki bogaty. W ogóle w Katarze tylko 10% ludności to rdzenni mieszkańce, a reszta to pracownicy z innych krajów, głównie z Indii, Nepalu oraz Bangladeszu, co widać na każdym kroku.

Na szczęście na lotnisku był dostęp do Internetu (wystarczyło się zarejestrować korzystając ze swojego numeru biletu), dzięki czemu mieliśmy jak umilić sobie czas. Powoli zaczął nas też nużyć sen, więc postanowiliśmy poszukać jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy się położyć. W zakamarku za jednym z wielu „dziwnych” placów zabaw znaleźliśmy dwie wolne leżanki, które oczywiście zajęliśmy.

20170806_223640.jpg
Widok z leżanek na pociąg jeżdżący wewnątrz lotniska

Mieliśmy sporo szczęścia z miejscami, gdyż po chwili zaczęło się schodzić sporo osób, które w wolnych kątach kładło się na swoich bagażach – niektórzy mieli nawet karimaty. Czas mijał bardzo powoli, a na domiar złego nasz lot został opóźniony o godzinę. W końcu jednak doczekaliśmy się otwarcia bramki, więc dziarskim krokiem ruszyliśmy mijając po drodze dziwne konstrukcje stworzone z myślą o dzieciach.

20170807_022757.jpg
Jeden z  placów zabaw na lotnisku po którym wizyta z dzieckiem u psychologa murowana

Oczywiście nasza bramka była na drugim końcu lotniska, więc znowu mieliśmy przed sobą kilkunastominutowy spacer. Po dotarciu na miejsce ujrzeliśmy tabuny ludzi oczekujących na wylot. Dokonaliśmy odprawy i przeszliśmy do strefy oczekiwania, gdzie ledwo udało nam się znaleźć miejsce do siedzenia. Wejście na pokład było co chwilę przesuwane. Ludzie zaczęli się już widocznie niecierpliwić, jednak w końcu przyszedł kres oczekiwaniom i obsługa zaczęła po kolei wpuszczać nas w grupach do samolotu.

Koniec dnia I

Trochę ten „dzień” jest naciągany, gdyż wylot był grubo po północy, jednak uznałem, że w ten sposób będę miał naturalny przerywnik 😉 W kolejnym odcinku opowiem wam o docelowym locie do Japonii, pierwszym zderzeniem z kulturą japońską oraz podróży z lotniska do hotelu z przerwą w konbini.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *