Aobayama & Masamune Date (Japonia 2 – dzień VI P2)

Zamek Aoba

Korzystając z Sendai Loople Bus przemieściliśmy się spod miejskiego muzeum na wzgórze Aoba. Podróż była króciutka, gdyż obie lokalizacje dzieli tylko jeden przystanek. Na miejscu mieliśmy okazję zobaczyć Zamek Aoba, a raczej to, co z niego pozostało. A nie było tego sporo.

Zamek Aoba (Sendai-jo) został wzniesiony na wzgórzu w 1600 roku na rozkaz Date Masamune. Góra wznosząca się na 100 metrów ponad miasto była idealną lokalizacją do obserwacji poczynań poddanych oraz oczywiście do obrony. W trakcie swojej ponad 400 letniej historii zamek musiał stawić czoło antyfeudalnym nastrojom okresu Meiji, gigantycznemu pożarowi z 1882 roku oraz nalotom dywanowym z końcówki II Wojny Światowej.

Niestety z zamku pozostały tylko resztki kamiennych murów zewnętrznych i wieża strażnicza. Raczej wzgórza Aoba nie odwiedza się ze względu na ruiny zamku, tylko na możliwość zobaczenia niesamowitej panoramy Sendai. Bardzo dobrze jest też stąd widoczny pomnik Sendai Daikannon o imponującej wysokości równo 100 metrów. Jest to najwyższy posąg Nyoirin Kannon na świecie oraz najwyższy posąg bóstwa w Japonii. W momencie ukończenia w 1991 roku był to najwyższy pomnik świata, jednak od tego momentu spadł na nadal imponujące piąte miejsce. Tuż przy pozostałościach Sendai-jo znajduje się duży konny posąg Date Masamune w zbroi przypominający o początkach tego miejsca i czasach jego splendoru.

Miyagiken Gokoku & Muzeum Sendai-jo

W centralnej części wzgórza Aoba, na dawnych fundamentach zamku, zlokalizowana jest świątynia Miyagiken Gokoku będąca oddziałem świątyni Yasakuni z Tokyo. Sanktuarium posiada również muzeum koncentrujące się na współczesnej historii wojskowej Japonii. Trochę byliśmy w niedoczasie, więc nie mieliśmy okazji sprawdzić. Natomiast tuż przy wejściu do świątyni zlokalizowana jest niewielka fontanna stylizowana na naturalną, z której z wielką ochotą korzystały ptaszki 🙂

W jednym z nowoczesnych budynków niedaleko świątyni znajduje się muzeum w które upamiętnia historię zamku Aoba. Można tam zobaczyć modele zamku z okresu Edo, różnego rodzaju artefakty (zbroje, oręż, przedmioty codziennego użytku). Jest tam też sala kinowa, która pokazuje krótki film po japońsku traktujący o zamku. Z kuponem wejściówka do muzeum kosztuje ¥ 500 od osoby (około 17,5 zł). Jeśli nie jesteście wielkimi fanami okresu Edo, to moim zdaniem można pominąć w nim wizytę.

Mieliśmy jeszcze trochę czasu do przyjazdu kolejnego autobusu, więc postanowiliśmy pospacerować wzdłuż skraju wzgórza. Pogoda robiła się raczej chłodna, lecz z ratunkiem przyszedł nam automat z napojami. Zauważyliśmy, że oferował … ciepłą zupę kukurydzianą! Niewielka puszka (ok. 200 ml) kosztowała jakieś ¥ 130 (ok. 4,5 zł). Sprawnie rozgrzała ręce i nawet smakowała nie najgorzej 🙂

Świątynia Osaki Hachimangu

Tym razem szykowała nam się dłuższa przejażdżka autobusem, gdyż następny nasz cel znajdował się aż 6 przystanków dalej. Podróż zajęła nam około 20 minut, byśmy ostatecznie mogli stanąć przed wielką bramą Torii. Znaczyła ona początek ścieżki prowadzącej do świątyni Osaki Hachimangu. Po pokonaniu dłuższych schodów znaleźliśmy się na alejce rozświetlonej lampionami prowadzącej w głąb terenów sanktuarium. Przy okazji widzieliśmy też Japonkę, która robiła sesje zdjęciową swojemu pieskowi ubranemu w koszulkę.

Budowę Osaki Hachimangu zainicjował w 1607 roku nie kto inny niż Date Masamune. Świątynia została poświęcona Hachimanowi, który jest szintoistycznym bogiem wojny i uważanym za strażnika i obrońcę miasta. Osaki Hachimangu była również traktowana jako świątynia rodu Date.

Sanktuarium zostało niedawno odrestaurowany, co bez trudu można zauważyć. Odnowiona struktura świątyni jest przykładem architektury i stylu klanu Date. Budynek główny, który składa się z hali głównej (honden) i hali ofiarnej (haiden) połączonych wspólnym dachem, jest pokryty czarnym lakierem, złotem płatkowym i jaskrawymi kolorami. Niektóre omikuji (sprzedawane przez świątynię talizmany ochrony i szczęścia) są czarne, aby dodatkowo podkreślić charakterystyczny kolor świątyni.

I nagle wszędzie …

Jednak co nas najbardziej zaskoczyło w Osaki Hachimangu to … koguty. Mnóstwo kogutów! W pewnym momencie usłyszeliśmy ponad naszymi głowami gdakania. A tam, na kilku wbitych w ziemię chorągwiach sashimono siedziało kilka kogutów. Przez moment zastanawialiśmy się, jak się one tam znalazły. Odpowiedź przyszła dosyć szybko, kiedy zobaczyliśmy, że obecny tam drób potrafi na krótką metę używać swoich skrzydeł.

Przyjrzeliśmy się zwierzętom i ruszyliśmy w głąb sanktuarium by zobaczyć honden i pomodlić się przy haidenie. Noc nastała jak zawsze błyskawicznie, więc skierowaliśmy się z powrotem na przystanek autobusowy w oczekiwaniu na transport, który miał dokończyć naszą dzisiejszą trasę zwiedzania.

Atak znienacka 🙂

Obiad w S-PAL Sendai i inne łakocie

Pomimo tylko czterech przystanków dzielących Osaki Hachimangu i Sendai Station (gdzie się kończył bieg busów), to przyjazd zajął nam około 25 minut. Po dotarciu na miejsce skierowaliśmy się ponownie do S-PAL Sendai, gdzie spożyliśmy obiad w dniu wczorajszym. I tutaj również mogliśmy już zaobserwować świąteczne dekoracje, które zaczęły zalewać całe miasto.

Tym razem nasz wybór padł na restaurację Dining, Fish, Sake, Nibbles Matsushima, która oferowała spory przekrój japońskich dań. Stoliki w restauracji były w stylu horigotatsu. Jest to rodzaj tradycyjnego japońskiego stołu, który znajduje się nisko nad ziemią i ma wgłębioną podłogę pod spodem, dzięki czemu można wyciągać nogi. Zamówienia nie przyjmował kelner. Zamiast niego, wszystkie zachcianki zgłaszało się za pośrednictwem tableta. Kolejny przykład połączenia tradycji z nowoczesnością 🙂

Oboje wybraliśmy takie same zestawy. Składały się na nie rybne krokiety, pikle, sałatka, zupa miso, ryż z ikrą i kawałkami łososia, gotowane warzywa, tofu, grzyby, sosy oraz na deser mini zunda mochi (mochi z zieloną pastą z fasoli edamame). Całością jak najbardziej można było się najeść do syta. Cena? ¥ 1450 od osoby (około 50 zł).

W drodze powrotnej do hotelu wykonaliśmy drobny shopping i w jego trakcie nabyliśmy kilka innych ciekawych pozycji kulinarnych. Wpierw było mochi wypełnione pastą z fasoli edamame, następnie Pringlesy o smaku steku (widzicie jaka malutka puszka w porównaniu do naszych?), a na koniec mistrz nad mistrzami – parfait o smaku matcha. Deserek kupiliśmy w 7-Eleven i tak nam zasmakował, że często do niego wracaliśmy w trakcie podróży 🙂

Koniec dnia szóstego

Jak na jeden dzień poświęcony na zwiedzanie Sendai, to wydaje mi się, że zobaczyliśmy całkiem sporo i mieliśmy okazję poznać trochę historię miasta. Sendai Loople Bus to świetne rozwiązanie wykorzystujące formułę znaną i lubianą na całym świecie. Przystanki są dobrze dobrane i pozwalają na proste i szybkie odwiedzenie najważniejszych punktów miasta.

Do hotelu powróciliśmy dosyć wcześnie, gdyż kolejnym dzień kroił nam się grubo. Zainspirowany jednym z wpisów znalezionych w Internecie postanowiłem, że wybierzemy się na Hokkaido do Hakodate. 500 km w jedną stronę, napakowany dzień zwiedzania i 500 km w drugą stronę. I całość ze świadomością, że jak się gdzieś nie wyrobimy na czas, to mamy poważny problem. Czy nam się udało? Czy było warto? O tym opowiem wam następnym razem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *