Stara Takayama & Wagyu (Japonia – dzień VII P3)

Kiedy w brzuchu burczy …

Przed siedemnastą wróciliśmy z Hida no Sato na dworzec autobusowy w Takayamie. Długa podróż do miasta oraz wytężone zwiedzanie skansenu sprawiły, że kiszki zaczęły nam grać marsza. Wzięliśmy się więc za lekturę broszurki otrzymanej na stacji kolejowej. Zawierała listę rekomendowanych knajp w mieście. Od razu zauważyliśmy, że bardzo promowana jest Hida Beef – wołowina Wagyu klasy A5.

Ruchliwe ulice Takayamy

Może już gdzieś słyszeliście tą nazwę, a jeśli nie, to krótko wytłumaczę o co chodzi. Wagyu, to po prostu japońska krowa (są ich cztery odmiany). Najbardziej popularna na świecie jest Kobe beef, jednak uznane marki pochodzą też z regionów Matsusaka, Yonezawa, Mishima, Omi oraz właśnie Hida. No i co w tym wyjątkowego? Mięso tych krów ma charakterystyczny i wyjątkowy smak. Zawdzięczany jest nietypową metodą hodowli, której głównym motto jest „nie liczy się ilość, tylko jakość”. Krowy są karmione wysokiej klasy ekologiczną paszą oraz pojone piwem. Krowy są hodowane do muzyki klasycznej i poddawane częstym masażom dla dodatkowego relaksu. Wszystko to sprawia, że tkanka tłuszczowa rozkłada się równomiernie. Powyższe zabiegi sprawiają, że przy ocenie jakości mięsa otrzymuje ono najwyższą klasę, właśnie A5. Oczywiście wszystko to rzutuje na cenę mięsa, gdyż ta dochodzi do nawet kilku tysięcy złotych za kilogram (tak, można ją nabyć w Polsce, ale kogo na to stać?).

Jedna z wielu restauracji w okolicach starego miasta

Wracając do meritum sprawy. Chcieliśmy w trakcie wyprawy pokosztować japońskich specjałów. A jako że w Takayamie znalazło się sporo sposobności do spróbowania wagyu, o którym już tyle wcześniej słyszałem, to uznaliśmy, że raz kozie śmierć. Przecież na pewno będzie to o wiele tańsze niż w Polsce. Co nie?

Wybór padł na restaurację STEAK & BAR BUTCHERS. Udaliśmy się na miejsce, jednak okazało się, że lokal był jeszcze zamknięty. Otwarte jest w godzinach 11:30 – 14:30 oraz 17:30 – 23:00. I zamknięte w każdy wtorek. Na szczęście w środku był ktoś z obsługi i udało nam się zarezerwować stolik na 18:00. Jedyny dostępny tego wieczoru!

Przeglądamy oferty okolicznych lokali w celu wybrania tego „jedynego”

Zaplątani w Edo

Tymczasem mieliśmy około godziny czasu przed kolacją, więc postanowiliśmy przejść się trochę po lokalnej „starówce”. Aby się do niej dostać, musieliśmy przekroczyć rzekę Miyagawa. Najbliżej nas znajdował się most Kaji będący częścią drogi numer 158.

Miyagawa płynie w dal!

Idąc nim natrafiliśmy na dwie statuy gigantów Ashinaga. Jeden z nich posiadał długie nogi, natomiast drugi miał ręce o dużym zasięgu. W wierzeniach ich pojawienie symbolizowało opady deszczu lub znaczące pogorszenie się pogody.

Długonogi Ashinaga z mostu Kaji na rzecze Miyagawa

Długoręki Ashinaga z mostu Kaji na rzecze Miyagawa

Tuż za mostem znajduje się nasz docelowy dystrykt, którego wiodącymi ulicami są Sannomachi, Ninomachi, Ichinomachi i Sanmachi. Stare miasto Takayamy zostało pięknie zachowane z wieloma budynkami, ba, wręcz całymi ulicami, które wyglądają żywcem jak z okresu Edo (XVII – XIX wiek).

My na tle najlepiej zachowanej (i najbardziej ruchliwej) ulicy Sannomachi
Można też nająć rikszę, by zwiedzić starówkę

Był to szczyt rozkwitu miasta, kiedy to stało się zamożnym ośrodkiem handlu. W szczególności należy zwrócić uwagę na ulicę Sannomachi, która zachowała się chyba najlepiej. Możemy na niej podziwiać szereg starych domów, kawiarni, czy browarów sake. Sporo z nich nadal działa!

Niby zabytkowy budynek, a jednak ma sporo kabli i rynien 😉
Boczna, mniej uczęszczana, ale również mniej urodziwa uliczka

Niektóre z tych miejsc jest otwartych do zwiedzania. Można w nich zobaczyć dawne pomieszczenia mieszkalne miejscowych kupców, przedmioty codziennego użytku, czy lokalną kulturę i sztukę. Mam w planach następnego dnia zahaczyć o kilka takich miejsc 😉

Dekoracje fasady jednego ze sklepów
Do nabycia Ubobo – laleczki malutkiego króliczka, będącego amuletem

Relaks nad Miyagawą

Pozwiedzaliśmy trochę starówkę, nogi zaczęły doskwierać, a do obiadu jeszcze daleko. Co zrobić? Włóczyliśmy się trochę wzdłuż deptaka równoległego do rzeki, kiedy to spostrzegliśmy, że przy jej brzegu przebywa mnóstwo osób. Zauważyliśmy też występowanie co jakiś czas drobnych schodków prowadzących nad brzeg. Cóż więc innego mogliśmy zrobić, jak nie skorzystać z takiej okazji?

Deptak wzdłuż Miyagawy
Te schodki akurat jako jedyne nie były drobne 🙂

Zeszliśmy na dół i jakoś udało nam się znaleźć kawałek miejsca dla siebie, bo ludzi było naprawdę sporo. Zarówno obcokrajowców, jak i „lokalsów”. Widać było, że brzeg Miyagawy jest popularnym miejscem spotkań i relaksu mieszkańców Takayamy. Sporo osób rozmawiało, ale byli też tacy co czytali książki, czy spali przy przyjemnych chłodnym wiaterku znad wody. Był też jakiś starszy Japończyk, który rzucał swojemu psu patyk do rzeki, a ten dzielnie płynął by wydobyć własność pana.

Relaks nad Miyagawą
Dzielna psina chłodzi się w rzecznym nurcie

Japońska wołowina po europejsku

W końcu na tyle zbliżyła się godzina 18:00, że ruszyliśmy w stronę restauracji BUTCHERS. Na miejscu oczekiwał na nas zarezerwowany wcześniej stolik z pięknie napisanym moim nazwiskiem. No jakby nie patrzeć, to zabrakło jednej kreseczki przy 'L’ 😉

Coś nie pykło przy zapisywaniu nazwiska, ale szacun za poprawne 'ń’ 😀

W menu było sporo pozycji do wyboru, ale my wiedzieliśmy, po co tu jesteśmy. Wagyu. Z racji całkiem sporego głodu postanowiliśmy wybrać zestaw COMBO, który dodatkowo zapewniał nam zupkę, trzy rodzaje tapas oraz sałatkę. Po ich spałaszowaniu na stół miała wjechać upragniona wołowinka. Oboje zdecydowaliśmy się na 140 gramowe (szaleństwo!) steki z filetu Hida beef. Od łebka takie szaleństwo kosztowało na ¥5000 (około 175 zł). Czy warto? Zobaczymy. Jako pierwsza wjechała zupa. Nic specjalnego w smaku, ot rosół z kostki bulionowej z posiekaną pietruszką. Następnie otrzymaliśmy zestaw trzech tapas, chociaż mi to bardziej wyglądało na pięć. Był kawałek omletu, pasty rybnej, szynki parmeńskiej, łososia oraz coś w małym naczynku, czego nie pamiętam. Szału również nie było. Na koniec sałatka z rukoli, pomidorków cherry i parmezanu. Też nie powalała. Cóż … czekamy na gwiazdę wieczoru.

Zupa w smaku przypominająca rosół
Trzy rodzaje Tapas
Średnio pokaźna sałatka

W końcu zajechały na stół kawały naszego upragnionego mięsa. Po zaprezentowanych przystawkach czuliśmy drobny niepokój. No bo jednak to co było zaserwowane wcześniej trochę nas rozczarowało. Pierwszy rzut oka na talerz dał sygnał, że nie jest chyba źle. Ładnie wypieczone trzy drobne kawałki wołowiny na selerowym puree z chrzanem, kawałkiem kolby kukurydzy i pomidorkiem. Plus artystyczny zygzag z balsamico. Ostrożnie odkroiłem fragment mięsa i zaaplikowałem do otworu gębowego. I wtedy doznałem olśnienia, a świat nie miał przede mną żadnych tajemnic. Ta delikatność, ten niepowtarzalny smak. Czułem się tak, jakbym jadł coś nie z tego świata, byt astralny. Wybaczyłem wcześniejsze błędy, humor mi się niesamowicie poprawił. To było takie przepyszne! Szkoda, że jednak tak mało, a tak drogo …

I gwóźdź programu – całe 140 gramów wołowiny Hida

Było pysznie, ale nadal głodno …

Skosztowaliśmy tak pysznej wołowiny, że od tej pory żadna nie jest w stanie zaspokoić naszych „wygórowanych oczekiwań”. Ale fakt, faktem – nie najedliśmy się. Cóż, będzie trzeba w drodze powrotnej zahaczyć o jakieś konbini …

Tego Pana chyba pamiętacie, co nie? 😉

Idąc wieczornymi ulicami Takayamy mogliśmy jeszcze raz na spokojnie przyjrzeć się pejzażom miasta. Licznym posągom, kapliczkom, nietypowym budynkom. Masom ludzi zwalniających przy przygasającemu słońcu. Dzień chylił się ku zachodowi. Nie trzeba było się już nigdzie śpieszyć. Powoli budziło się nocne życie.

Nieodłączny element japońskich ulic – kapliczka

W konbini (chyba sieci Lawson) zakupiliśmy na kolację oraz jutrzejsze śniadanie kilka rodzajów onigiri, rolek sushi oraz (najważniejsze!) kawę w puszce. Jako nowość do wypróbowania wzięliśmy dango – tradycyjne japońskie kluski robione z mąki ryżowej na słodko. Ktoś oglądał może Clannad?

Dango, dango, dango, dango, dango, dango daikazoku …

Koniec dnia siódmego

Kolejny dzień za nami. Pierwsza tak długa podróż po Japonii. Zwiedzanie skansenu japońskiej wsi. Spacer po dzielnicy z okresu Edo. I skosztowanie największej pyszności na świecie. Znowu grafik był bardzo napięty, nic więc dziwnego, że kolejną noc z rzędu padliśmy i przespaliśmy jak dzieci. Fizycznie jesteśmy wymęczeni, jednak psychicznie jest to najlepszy urlop, jaki kiedykolwiek mieliśmy.

No, pewnie jesteście ciekawi, co będziemy robić jutro? Będziemy przemieszczać się z Takaymy do byłej stolicy Japonii, Kyoto. Ale nim to nastąpi, to przemkniemy przez poranny targ, zwiedzimy historyczny dom zarządcy – Takayama Jinya, przejdziemy się ścieżką Higashiyama oraz bocznymi uliczkami miasta, zobaczymy galerię festiwalową miasta – Yatai Kaikan, zobaczymy coś słynnego z innej perspektywy oraz odwiedzimy wnętrza dwóch kupieckich domostw. Jak widzicie, jest na co czekać! A jak jak zwykle zachęcam do komentowania 😉 Do napisania!

Jak myślicie, co jest w środku? 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *