Wielki Budda z brązu
Jednym z najbardziej znanych, o ile nie najbardziej rozpoznawalnych, miejsc w Kamakurze jest świątynia Kotokuin zlokalizowana we wschodniej części miasta, kilkanaście minut spacerkiem od brzegu oceanu. Czym się odznacza ta niepozorna z zewnątrz świątynia Jodo Buddyzmu? Otóż na jej terenach znajduje się „Wielki Budda” (Daibutsu) – monumentalny posąg z brązu Buddy Amidy. Wejście na teren świątyni kosztuje ¥200 (około 6,70 zł).
Poprzednikiem obecnego monumentu był posąg wykonany z drewna, który po dziesięciu latach prac ukończono w 1243 roku. Na nieszczęście mieszkańców, w 1248 roku Kamakurę nawiedziła potężna nawałnica, która zniszczyła hol w którym znajdowała się rzeźba i mocno uszkodziła ją samą. Z tego właśnie powodu buddyjski kapłan Joko zasugerował wykonanie kolejnego posągu, lecz tym razem odlanego z brązu.
Projekt wymagał niesamowitych nakładów finansowych na posąg i hol w którym miał się znaleźć, jednak udało się je zebrać w dość krótkim czasie. Całość udało się ukończyć w 1252 roku. Początkowo posąg był złocony, o czym mogą świadczyć resztki pokrycia w okolicach uszu Buddy.
Niestety i tym razem żywioł nie chciał oszczędzać Buddy. Hol w którym znajdował się posąg został zniszczony w 1334 roku przez kolejną nawałnicę. Odbudowana go, by kolejny sztorm zniszczył go ponownie w 1369 roku. Mieszkańcy nie dawali za wygraną i ponownie wznieśli osłonę dla posągu. Ludność Kamakury dała sobie spokój z odbudową budynku w 1498 roku, kiedy to miasto nawiedziło tsunami, które oczywiście hol zmiotło. Od tego momentu posąg stoi na powietrzu i jak widać daje sobie radę 🙂
To może teraz coś o technikaliach konstrukcji. Posąg ma 13,35 metra wysokości i waży 121 ton! W środku jest pusty i za niewielką opłatą (z tego co pamiętam wynoszącej ¥20, czyli około 0,67 zł) jest możliwość wejścia i zwiedzenia wnętrza Buddy. Schodki prowadzące do środka są wąskie i strome. Panuje tam również wysoka temperatura i raczej jest to mało przyjazne środowisko dla osób cierpiących na klaustrofobię. Posąg posiada na plecach dwa okna, które pozwalają na dopływ świeżego powietrza, ale zarówno one, jak i drzwiczki do środka którymi się wchodzi, nie powstały z powodu wygody dla turystów, lecz ówczesnych technik konstrukcyjnych.
Świątynia Tysiąca Jizo
Dziesięć minut spacerkiem w stronę oceanu od Kamakura Daibutsu, trochę na uboczu, znajduje się świątynia Hasedera. Oczywiście tereny świątynne zaczynają się od bramy Sanmon, jednak tym razem nie będziemy przez nią przechodzić. Wejście jest zlokalizowane na lewo od niej. Koszt biletu wstępu to ¥300 (około 10 zł).
Hasedera jest świątynią sekty Jodo, a sławę zyskała dzięki jedenasto-głowego posągu bogini miłosierdzia Kannon. Legenda głosi, że świątynię wzniesiono w 736 roku w okresie Tenpyo. Jednakże zapiski świątynne bardziej wskazują na XIII wiek, czyli w okresie Kamakura. Początkowo przynależała do Buddyzmu Tendai, jednak z czasem stała się niezależną świątynią Buddyzmu Jodo.
Świątynia znajduje się na dwóch poziomach. Na dolnym znajduje się część zabudowań świątynnych (Daikoku-do, Benten-do, czy jaskinia Benten-kutsu) oraz piękny ogród z oczkami wodnymi, mini-wodospadami, czy latarniami z kamienia.
Po wejściu na wyższy poziom świątyni, jako pierwsze ukazuje się nam Jizo-do. A wokół niego znajduje się Sentai Jizo, czyli tysiąc statuetek Jizo ustawionych w długich rzędach. Jizo jest buddyjskim bóstwem opiekującym się dziećmi oraz dającym powodzenie potomkom.
Obok Jizo-do znajdują się również liczne małe statuetki Jizo. Są one ustawiane przez rodziców nienarodzonych dzieci, aby umożliwić ich duszom odrodzenie. Statuetki są co roku zbierane i palone/zakopywane, by udostępnić miejsca kolejnym. Jizo można nabyć na terenie świątyni.
Najważniejszym budynkiem na terenie świątyni Hasedera jest hol Kannon-do, w którym zlokalizowana jest jedenasto-głowa rzeźba bogini miłosierdzia Kannon. Jest to największy drewniany posąg w Japonii (mierzy 9.18 metra wysokości!). Wykonany z drzewa kamforowego oraz pozłacane. Wedle legendy, mnich Tokudo wykonał rzeźbę w 721 roku. Drzewo, z którego ją wykonywał, było tak wielkie, że udało mu się z niego wykonać nie jedną, a dwie rzeźby Kannon. Jedna z nich została umieszczona w świątyni Hasedera w okolicach Nary, a druga złożona do oceanu, by dryfowała w poszukiwaniu miejsca z którym była połączona karmą. Ocean wyrzucił posąg na brzeg w okolicach Kamakury w 736 roku, po czym przeniesiono ją do miasta i specjalnie wybudowano świątynię, w której ją umieszczono. W środku Kannon-do obowiązuje zakaz wykonywania fotografii, więc niestety nie mogę wam pokazać rzeźby Kannon.
Na prawo od Kannon-do znajduje się Amida-do. Znajduje się w nim posąg Amidy, który podobno wzniesiono, by chronić od zła pierwszego sioguna szogunatu Kamakura – Yoritomo Minamoto. W późniejszym okresie posąg był nazywany jako Yakuyoke Amida, czyli Amida odstraszająca złe duchy i nieszczęścia.
Na lewo od Kannon-do znajduje się muzeum bogini Kannon. Za dodatkowe ¥300 (około 10 zł) możemy obejrzeć cenne przedmioty zgromadzone w świątyni przez wieki. Wewnątrz znajdują się trzy sale wystawowe w których można dowiedzieć się więcej na temat Kannon i jej kultu.
Trochę na uboczu świątyni znajduje się Inari-sha. Kapliczka ozdobiona jest wieloma czerwonymi flagami, a złożono w niej Kakigara (muszle ostryg), by uzyskać boską pomoc od bogini Kannon. Legenda głosi, że kiedy posąg Kannon dryfował po oceanie, to muszle ostryg przyczepiły się do niego i chroniły go oraz doprowadziły na brzeg.
Na górnym poziomie świątyni znajduje się również platforma widokowa, która pozwala na obserwację całego miasta oraz oceanu. Miejscówka jest znana jako jeden z najlepszych punktów obserwacyjnych w Kamakurze. Dodatkowo są na nim ustawione stoły i krzesła, by można było się zrelaksować przy pięknym widoku.
Wróciliśmy na dolny poziom świątyni i ruszyliśmy na Północ. Na samym końcu znajduje się wejście do jaskini Benten-kutsu. Wierzy się, że Kobo Daishi (japoński Buddyjski święty) ćwiczył tam w odosobnieniu. Benzaiten (bogini urody, bogactwa i muzyki oraz patronka zakochanych i artystów) i jej wyznawcy w postaci Szesnaściorga Dzieci są wyryci na ścianach wewnątrz jaskini. Niestety jaskinię zamknięto zanim udało nam się do niej dotrzeć.
Tuż obok wejścia do świątyni znajduje się Daikoku-do, gdzie znajduje się rzeźba Daikokutena (bóstwo wielkiej ciemności i czerni). Wykonana w 1412 roku jest najstarszą tego typu rzeźbą w całej prefekturze Kanagawa. Wierzy się, że ten znajdujący się w Hasederze przynosi szczęście w życiu i pracy. Na zewnątrz budynku znajduje się rzeźba Sawari Daikoku, którego dotknięcie ma przynosić szczęście i powodzenie.
Obok ścieżki powrotnej można się natchnąć na Nagomi Jizo. Rzeźba została ustawiona w 2010 roku aby dać zwiedzającym spokój ducha. Jest to również bardzo popularne miejsce do robienia selfików, no bo kto by nie chciał zdjęcia z uśmiechniętym Jizo? 🙂
Może nie udało nam się zobaczyć wszystkiego w Hasederze (bo strasznie gonił nas czas i w ogóle to znowu ze świątyni wychodziliśmy na samym końcu), ale najważniejsze elementy zostały zaliczone 🙂
The seaside trip
Być w Kamakurze, a nie zobaczyć oceanu to grzech. Po Hasederze ruszyliśmy w stronę nadbrzeża. Ponownie widzieliśmy sporo pięknej kwitnącej roślinności, ale tym razem również nie miałem pojęcia co to było. Ktoś może wie?
Ocean Spokojny przywitał nas dosyć pochmurnie. Nadal padała lekka mżawka i wszystko było przykryte drobną mgłą. Na plaży nie było jakoś dużej liczby osób, a jeśli ktoś już był, to raczej cieplej ubrany – wiatr od strony wody był przyjemnie chłodny.
Nie przeszkadzało to niektórym osobom, które pomimo średnio sprzyjających warunków atmosferycznych, zażywały kąpieli w oceanie. Na plaży znajdowało się też kilka restauracyjek-pubów, jednak były one na styl Zachodni, tj. serwowały głównie takie specjały jak burgery, pizze, czy hot-dogi. No i oczywiście było przy nich sporo naganiaczy, jednak na pierwszy rzut oka widać było, że są to obcokrajowcy. Zobaczyliśmy, co chcieliśmy, stopy zamoczone, to można przejść do finały dzisiejszego dnia 🙂
Na koniec zostawiliśmy sobie przejażdżkę wzdłuż morza kolejką Enoshima Electric Railway lub potocznie zwanej Enoden. Jest to prywatna kolej łącząca stację Kamakura ze stacją Fujisawa. Na liście przystanków znajduje się chociażby Hase (czyli tam, gdzie wsiadaliśmy) oraz Enoshima, od które kolej wzięła swoją nazwę. Linię otwarto w 1902 roku i składa się z pojedynczego torowiska oraz łącznie 15 stacji. Na 5 z nich znajdują się mijanki, dzięki czemu trasę może przebywać na raz więcej niż jeden skład. Pociągi są zasilane elektrycznie stałym napięciem 600 Voltów z napowietrznych przewodów.
Za ¥300 (około 10 zł) zostaliśmy zabrani z przystanku Hase do Fujisawy, gdzie mieliśmy się przesiąść w pociąg do Tokyo. Dlaczego zdecydowaliśmy się na taką przejażdżkę? Otóż trasa kolei jest bardzo malownicza. Na początku wiedzie niemalże wzdłuż oceanu, od którego oddziela ją wyłącznie droga i krótka plaża. Następnie wjeżdża na ulicy niewielkich miasteczek znajdujących się na jej trasie i lawiruje w gęstej zabudowie. Niestety pogoda trochę pokrzyżowała nam szyki i nie udało nam się zbyt wiele zobaczyć z trasy, ale na takie okoliczności na stacji końcowej właściciele umieścili kilka pięknych zdjęć z przejazdów, by można było je podziwiać.
Dodatkowo motyw takiej kolej jest też bardzo popularny w anime. Poniżej możecie zobaczyć screen’a z anime Hanayamata. Prawda, że podobieństwo uderzające?
Enoden’em przejechaliśmy około 8 kilometrów, co zajęło nam około pół godziny. Trochę długo, prawda? Wysiedliśmy na stacji Fujisawa, a skład już się szykował do kolejnej wyprawy do Kamakury.
Sushi & return time
Było już dosyć późno, a po chwili odpoczynku w Enoden’ie odezwał się u nas głód. Z tego też powodu postanowiliśmy zjeść coś w Fujisawie. Akurat stacja Enoshimy znajdowała się na dole centrum handlowego, więc bankowo były tam jakieś lokale. Szybki rzut oka na Trip Advisor’a i zlokalizowaliśmy Asahi Zushi. Czemu nie? Być w Japonii, i nie zjeść ichniejszego sushi, toć to grzech! Restauracja była na wyższym piętrze. Kiedy dotarliśmy na miejsce, to okazało się, że przed lokalem jest całkiem spora kolejka. Wszyscy (sami Japończycy) grzecznie czekali na swoją kolej, by wejść do środka. Ustawiliśmy się na końcu i uczyniliśmy to samo. Czekanie było dosyć zabawne, bo wzdłuż ściany lokalu były poustawiane krzesła, na których siedzieli kolejkowicze. Kiedy ktoś był proszony do środka, to wszyscy wstawali, przesuwali się w stronę wejścia i znowu siadali 🙂
Kiedy nadeszła nasza pora, zostaliśmy zaproszeni do środka przez przemiłą kelnerkę. Do wyboru były miejsca przy chabudai (niskim stoliku) na poduszkach lub przy barze. Wybraliśmy tą drugą opcję. Siedząc z frontu mieliśmy okazję podziwiać pracę mistrzów, którzy na naszych oczach przygotowywali cały posiłek. Wybraliśmy zestaw nigiri z różnymi składnikami. Na każdym kawałku znajdowała się inna ryba lub omlet. Dodatkowo dostaliśmy gunkan’a z kawiorem. Do całości była jeszcze zupa miso i woda. Cena? ¥980 (około 32 zł).
Początkowo trochę się stresowaliśmy. Byliśmy jedynymi obcokrajowcami w lokalu i pozostali goście restauracji przyglądali się nam z ukrycia. Staraliśmy się jak tylko mogliśmy trzymać etykiety jedzenia sushi, więc jakoś przeżyliśmy 🙂
Korzystając z JR Pass wróciliśmy do Tokyo linią Tokaido Main Line. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz Dworca Tokyo, to ujrzeliśmy na wpół wymarłe miasto. A nie było jeszcze nawet 22! Za to naszą uwagę przykuły neony, gęsto rozmieszczone na budynkach i niezwykle jasne, powiem wręcz, że agresywnie.
Ruszyliśmy w stronę naszego hotelu, gdzie mieliśmy spędzić ostatnią noc w stolicy. Po drodze przechodziliśmy przez masę mostów nad kanałami. Większość z nich była pięknie zdobiona, ale naszą uwagę przykuł posążek smoka na jednym z nich. Niezwykła dbałość o detale.
No i nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zahaczyli o konbini 🙂 Po tak długim i wyczerpującym dniu musieliśmy spróbować czegoś procentowego. Wybór padł na napój mandarynkowy z „wkładką” firmy Kirin. W smaku nie powalał, ale nie był aż taki zły. Ot taka lemoniada 🙂
Koniec dnia szóstego
Uff! Ale mieliśmy dużo atrakcji przez cały dzień. Pomimo niezwykle wyczerpującego zwiedzania naprawdę polecamy Kamakurę. Jeśli jesteście w okolicach Tokyo, to warto tam zajrzeć. Widzieliśmy głównie świątynie, ale każda z nich była inna i niepowtarzalna. Pomimo tego, że spędziliśmy tam cały dzień, to ledwo co zobaczyliśmy tylko kilka najważniejszych punktów. Czy będziemy chcieli tam wrócić? Pewnie tak, ale o innej porze roku 🙂
Sen przyszedł bardzo szybko pomimo bolących od chodzenia nóg. Była to nasza ostatnia noc w Tokyo. Siódmego dnia wyprawy ruszyliśmy w stronę Takayamy – miasta zlokalizowanego w prefekturze Gifu. A czemu właśnie tam? Bo dzięki wyizolowanej lokalizacji jest to miejsce, które wytworzyło własną kulturę na przestrzeni setek lat.
Z atrakcji, które mieliśmy w planach zobaczyć był skansen Hida Folk Village z tradycyjnymi japońskimi domkami, niezwykle zachowane stare miasto, Takayama Jinya – siedziba lokalnego rządu, Yatai Kaikan – muzeum festiwali, czy przejście po parku Higashiyama.
Kolejny wpis już niebawem! Lajkujcie, szerujcie i komentujcie 🙂